Dylematy autoprezentacji

Zgodnie z tytułem znanej książki Eliota Aronsona, człowiek jest istotą społeczną. Choć na twierdzenie to szczególny nacisk kładą zwłaszcza współcześni psychologowie społeczni, nie oni pierwsi je sformułowali. Jest ono niemal tak stare jak sama myśl ludzka.

Człowiek jest zwierzęciem społecznym, twierdził Arystoteles. Dwa i pół tysiąca lat później wypada dodać, że jesteśmy istotami ultraspołecznymi. Wszystko, co ważne, robimy z innymi ludźmi, a związki z nimi są źródłem większości naszych emocji oraz celem zabiegów pochłaniających większość naszego życia (Wojciszke 2013, 17).

Zaspokojenie nie tylko potrzeb społecznych – a więc: przynależności, sprawczości, poznania i samooceny – ale i potrzeb biologicznych wydaje się niemożliwe bez interakcji z innymi ludźmi. Człowiek nie jest samowystarczalny pod żadnym względem – ani materialnym, ani duchowym. Zabiegamy bowiem nie tylko o to, aby być akceptowanymi, szanowanymi czy kochanymi – a dzięki temu mieć dobre mniemanie o sobie – ale też musimy współpracować z innymi, aby zapewnić sobie byt. Od tego, jak nas postrzegają, zależy przecież to, czy zechcą nas oni zatrudnić, uznać nas za użytecznych czy też stawać w naszej obronie. To zaś, jak nas będą postrzegać, zależy w znacznej mierze od tego, jak im się będziemy prezentować. Nie wystarczy być kompetentnym, wzbudzającym zaufanie i z gruntu uczciwym. Trzeba jeszcze umieć się takim pokazać.

Rodzi to pokusę nadużyć w sferze autoprezentacji. Krótko mówiąc, skłania do tzw. fałszywej autoprezentacji, czyli przedstawiania fałszywego wizerunku. Rozdźwięk pomiędzy wizerunkiem publicznym a prywatnym jest nieunikniony, ale nie zawsze wiąże się z oszustwem, a nawet jest niezbędny i społecznie użyteczny. Kreując pozytywny obraz samych siebie, najczęściej staramy się do niego dopasować, staramy się po prostu być lepszymi niż jesteśmy, pokonać własne słabości.

Motywy autoprezentacyjne korzystnie też wpływają na relacje społeczne. Ponieważ ludzie są sobie nawzajem potrzebni, starają się też być wobec innych uczciwi i przyjaźnie nastawieni, a starania te bywają z czasem uwewnętrzniane, zmieniając się w imperatywy moralne. Nie zmienia to faktu, że fałsz autoprezentacyjny bywa skuteczny i przynosi wymierne korzyści, stąd też często jest stosowany. Świadomość tego z kolei budzi wzajemną nieufność. Znany psycholog społeczny i jeden z najwybitniejszych specjalistów w zakresie autoprezentacji Mark Leary dobrze zdaje sobie z tego sprawę:

Aby osiągać sukcesy w życiu społecznym, musimy być pewni, że inni ludzie biorą nasz zewnętrzny wizerunek za dobrą monetę i nie wątpią, iż jesteśmy tymi, na kogo wyglądamy. (Wiąże się z tym jedno z niebezpieczeństw prowadzenia badań nad autoprezentacją: ludzie zakładają, że psycholog zajmujący się tym zagadnieniem musi wyjątkowo gorliwie manipulować wywieranym przez siebie wrażeniem) (Leary 2007, 9-10).

Słowem, skoro wiemy, jaką siłę sprawczą dysponuje autoprezentacja i jakie narzędzia służą do jej skutecznej realizacji, niechybnie się nimi posłużymy. Wniosek tyleż pochopny, co społecznie szkodliwy. Choć w niektórych przypadkach bywa trafny. Jak by jednak wyglądały relacje między nami, gdybyśmy z góry zakładali nieuczciwość innych?

Ufać zatem ludziom czy nie ufać? Często podejmujemy decyzję na podstawie tego, czy sami uważamy się za godnych zaufania. Najlepiej byłoby, oczywiście, gdybyśmy nimi po prostu byli.

Problemy z rozpoznaniem i oceną autoprezentacji




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.